Świat „Jak ocalić świat” od pierwszych gier buduje bardzo wyraźne, spójne tło fabularne i – co ważne – nie jest ono jedynie ozdobnikiem. Katastrofa w postaci nadciągającej asteroidy Lewiatan, trzy konkurencyjne projekty ratunkowe (laser, tarcza i ewakuacja) oraz naukowe organizacje rywalizujące o miano tej, która zaproponowała najlepsze rozwiązanie, przenikają bezpośrednio do mechaniki. Już na starcie widać, że to gra, która chce opowiadać historię poprzez systemy, a nie poprzez długie opisy czy karty fabularne.
Ogólne wrażenia i charakter rozgrywki
„Jak ocalić świat” jest grą rywalizacyjną, mimo że tematycznie wszyscy gracze „wspólnie” próbują uratować planetę Alarrię. Ten dysonans bardzo mi się podoba, bo doskonale oddaje naukowe i polityczne realia: cel jest jeden, ale drogi do niego i ambicje są zupełnie różne. Przez całą rozgrywkę czuć presję czasu – asteroida nieubłaganie zbliża się do punktu uderzenia, a każdy błąd lub opóźnienie może sprawić, że to nie „nasz” projekt okaże się kluczowy.
Gra nie ma z góry ustalonej liczby rund, co dodatkowo potęguje napięcie. Każda faza postępu to moment, w którym zerkam na tor asteroidy i mierniki projektów z lekkim niepokojem: czy to już koniec? To bardzo skuteczny zabieg budujący emocje.
Mechanika – dużo decyzji, mało automatyzmu
Rdzeniem rozgrywki jest zarządzanie akcjami poprzez umieszczanie lądowników na lokacjach, zagrywanie kart akcji oraz korzystanie z promu pomiędzy planetą a księżycem. Na papierze wygląda to dość klasycznie, ale w praktyce gra wymaga ciągłego planowania kilku tur naprzód.
Szczególnie podoba mi się system etykiet. To one spajają niemal wszystkie działania: projekty, lokacje, karty i punktowanie. Decyzja, czy wydać etykietę z żetonu, czy poświęcić kartę z ręki, nigdy nie jest oczywista. Każda taka decyzja ma konsekwencje długofalowe, zwłaszcza że karty gatunków punktują na koniec gry właśnie w oparciu o konkretne stany posiadania.
Praca nad projektami (laser, tarcza, ewakuacja) jest jednym z najmocniejszych elementów gry. Każde przesunięcie dysku na torze projektu kosztuje coraz więcej zasobów, a jednocześnie wrzuca do woreczka kolejne kostki, które później mogą przyspieszyć nadejście asteroidy. To świetny przykład mechaniki „ryzyka”, gdzie rozwój przybliża nas… do końca gry.
Zasoby i rozwój technologii
System zasobów jest rozbudowany, ale logiczny. Pięć torów zasobów z liniami bazowymi sprawia, że gra nagradza długofalowe inwestycje. Podnoszenie linii bazowych daje ogromne poczucie stabilizacji – każda nowa runda zaczyna się wtedy z solidnym zapleczem.
Technologie są bardzo satysfakcjonujące. Proste ulepszenia dają szybkie, namacalne korzyści, natomiast technologie typu Tech 1 i Tech 2 wyraźnie definiują strategię gracza. Szczególnie Tech 2, które punktują określone zachowania w trakcie gry, potrafią całkowicie zmienić priorytety i sposób myślenia o akcjach.
Karty – elastyczność i synergie
Karty akcji, wzmocnień i gatunków tworzą razem bardzo ciekawy ekosystem. To nie są karty „zagraj i zapomnij”. Wzmocnienia potrafią łańcuchowo odpalać kolejne efekty, a dobrze zaplanowana sekwencja potrafi dać ogromne tempo rozwoju w jednej turze.
Karty gatunków zasługują na osobne wyróżnienie. Każda z nich oferuje unikalne kryterium punktacji końcowej, często nagradzając nietypowe decyzje. Dzięki nim nawet gracz, który nie dominuje na torach projektów, może realnie walczyć o zwycięstwo. To bardzo ważne dla balansu i poczucia sprawczości do samego końca.
Regrywalność
Regrywalność jest tu naprawdę wysoka. Zmienna kolejność kafelków nagród, losowe obiekty na księżycu, różne zestawy kart na ręce i przede wszystkim nieprzewidywalność woreczka z kostkami sprawiają, że każda partia układa się inaczej. Do tego dochodzi fakt, że kluczowy projekt jest ustalany dopiero na końcu gry – nigdy nie mam stuprocentowej pewności, czy inwestycja w laser albo tarczę rzeczywiście się opłaci.
Poziom trudności i próg wejścia
Nie będę ukrywał: to gra wymagająca. Instrukcja jest obszerna, a liczba symboli i zależności może na początku przytłaczać. Pierwsza partia to zdecydowanie nauka systemu, a nie optymalna gra. Jednak po kilku rundach wszystko zaczyna się zazębiać, a mechanika staje się zaskakująco intuicyjna.
To zdecydowanie tytuł dla graczy, którzy lubią cięższe eurogry, analizę i planowanie. Osoby szukające szybkiej, lekkiej rozrywki raczej się odbiją.
Emocje i ogólne doświadczenie
Największą siłą „Jak ocalić świat” są emocje związane z niepewnością finału. Moment przybycia asteroidy i losowania kostek to kulminacja całej rozgrywki. Napięcie przy sprawdzaniu, czy laser zadziała, czy może tarcza przejmie rolę projektu kluczowego, jest autentyczne i bardzo satysfakcjonujące.
Czuję, że każda partia opowiada inną historię: czasem świat ratuje spektakularny strzał z lasera, innym razem wszystko kończy się dramatyczną ewakuacją. To rzadkie w grach stricte euro i ogromnie to doceniam.

